Kolejna bezbarwna lza splynela dzis po moim policzku. Kolejna nic nieznaczac lza bolu. Nawet juz ja nic sobie nie robie z tych lez. Plyna i przestaja. Nic mnie one nie obchodza.
A co mnie ochodzi? To co mnie obchodzi jest coraz dalej ode mnie. Z mojej winy.
Dzis to co wazne bylo takie obce. Takie niedostepne. Przeze mnie.
Chcialabym to wszystko zmienic i odkrecic. Chcialabym zobaczyc, ze znow sie do mnie usmiecha.
Juz mialam pisac z prosba, blaganiem, zeby wszystko zapomniec, ze ja wszystko bede robila inaczej. Ale nie moge.
Musze poniesc konsekwencje mojego "olewania", mojego niepoukladanego czasu.....
Zdecydowanie musze zrobic to inaczej. Do jasnej cholery........................................................................................ odkrece i pokarze jaka jest prawda. Ze nie ma zadnej maski, ze nie ma zadnego olewania. Jestem tylko kurwesko zagubiona w tym wszystkim. Nie potrafie sobie poradzc z czasem, praca, ze studiami, z tym co a raczej kto jest dla mnie najwazniejszy.
Jak zwykle po fakcie i po zadaniu cierpienia. A moze powinnam zyc na bezludnej wyspie, zeby nikogo nie ranic? Moze powinnam zyc w samotni? Moze oczekuje czegos, czego dostac nie moge?